niedziela, 17 sierpnia 2014

kici, kici bądźmy nieprzyzwoici #2



Zawsze byłam bardzo emocjonalna i wszystko przeżywałam podwójnie. Zochna zmartwiona parzyła mi wtedy zioła i herbatę malinową, ale widząc że nawet to nie pomaga, zostawiała mnie taką rozedrganą, abym sama sobie z tym radziła, bo uznawała że tak będzie najlepiej. Dzisiaj jednak było tragicznie: nie mogłam usiąść, ciągle biegałam po domu, wypiłam trzy znienawidzone kawy, aby odrobić nieprzespaną noc, a w przerwie między rozprawami wypaliłam nawet z Kaśką papierosa, co spotkało się z jej ogromnym zdumieniem.
To co zastałam na wycieraczce przed drzwiami wywołało we mnie jeszcze więcej sprzecznych emocji. Czułam, jakbym zaraz miała wybuchnąć, wrzucając z siebie rozpacz, złość, pożądanie i dziką radość. Rozpłakałam się, budząc tym samym śpiącego na kilku walizkach Maćka. Spojrzał na mnie wystraszonym wzrokiem, by zaraz tulić mnie do swojej klatki piersiowej, głaszcząc jednocześnie po głowie.
-Celka, błagam cię, nie płacz już. Nienawidzę kiedy jesteś smutna, a ja nie mam pojęcia co zrobić żebyś się uśmiechnęła. To uczucie jest gorsze od chęci wpierdolenia Kotlińskiemu, za to że cię dotykał.
Ku mojemu zdumieniu, kiedy łzy wciąż płynęły po mojej twarzy, niszcząc perfekcyjny makijaż Maciek zaczął je zlizywać. Westchnęłam cichutko, bo to było po prostu ponad moje siły.
Przespać się z dziesięć lat młodszym przyjacielem, który rano tak po prostu uciekł bez pożegnania, a teraz pozwalać na to, żeby mnie dotykał, chociaż to pewnie jeden z największych błędów mojego życia.
Odsunęłam się od niego delikatnie na odległość ramienia, bym mogła otworzyć drzwi od mieszkania. Podreptał za mną do kuchni i zaczął robić herbatę, za co byłam mu bardzo wdzięczna, bo po całym dniu miałam cholerna ochotę na Earl Greya, a nie wstrętną kawę.
-Przypomniałeś sobie o moim istnieniu?- zapytałam, a on odwrócił się do mnie ze skruszoną miną, na którą nabrałabym się może dwa lata temu, ale na pewno nie teraz.
-Marcelina, musiałem coś sprawdzić.
-Co? Czy nie zostawiłeś włączonego żelazka? Czy chciałeś zajrzeć do Kuby i Aśki sprawdzić jak się bawią?
Naprawdę nie chciałam być dla niego niemiła, lecz musiałam wylać całe swoje rozgoryczenie, które spotkało mnie rano, gdy obudziłam się sama, a miejsce obok mnie było już zimne.
-Nienawidzę, kiedy jesteś taka ironiczna, to zupełnie do ciebie nie pasuje.
-Maciek, mam trzydzieści dwa lata, powinnam właśnie wracać wykończona z pracy, żeby ugotować obiad dwójce moich dzieci, które w tym momencie ze szkoły odbiera mąż, a potem powinniśmy spędzić wspólne popołudnie polegające na nie mam pojęcia czym, bo nigdy nie było mi dane zaznać prawdziwego rodzinnego życia, a zamiast tego przespałam się z dziesięć lat młodszym przyjacielem, więc nie mów co do mnie pasuje, dobra?
O dziwo, Maciek zamilkł, rzucając mi tylko zdziwione spojrzenie, bo chyba nie spodziewał się wybuchu z mojej strony, więc po prostu wyżerał zawartość mojej miski z owocami.
-Co musiałeś sprawdzić?
Usiadłam na szafce kuchennej i przyglądałam się, jak powoli odwraca się w moją stronę, lekko się uśmiechając.
-Celka, ty mnie po prostu kochasz prawie tak samo jak ja ciebie.

-Maciuś, a po co ci te walizki? Wracasz do Zakopanego?
Kiedy już stwierdziłam, że bardziej oszaleć nie mógł, ale mimo wszystko nie zrobi mi krzywdy, pozwoliłam mu rozsiąść się na kanapie przed telewizorem. Znowu z tym nieszczęsnym winem, lecz tym razem stanowczo odmówiłam spożywania jakiegokolwiek alkoholu ze względu na milion opłakanych skutków.
-Nie-e. Wprowadzam się do ciebie, gamoniu.
Musiałam bardzo śmiesznie wyglądać z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami, które Maciek zamknął krótkim muśnięciem.
-Żartujesz, prawda? Powiedz że po prostu pokłóciłeś się z Kubą i z nim nie chcesz mieszkać. Ja cię przygarnę, nie jestem taką straszliwą zołzą za jaką mnie masz, możesz nawet zająć łóżko w sypialni, w zasadzie lubię spać w salonie, bo jest chłodniej. Będziesz mógł wchodzić pierwszy do łazienki, śpiewać pod prysznicem i zapraszać kumpli, ale to wszystko potrwa tylko góra miesiąc, a potem wrócimy do normalności, w której ty będziesz skakał jak najdalej tylko się da i jeździł po całej Europie, a ja z zaciśniętymi kciukami będę ci kibicowała przed telewizorem. Przyjadę do Zakopanego, zobaczymy się w Wiśle, w tajemnicy przed trenerem się opijemy jak to mamy w zwyczaju, ty znów zaciągniesz mnie do swojej matki, której się tak cholernie boję, potem się pokłócicie jak zwykle o mnie i będzie tak cudownie jak zawsze. Obiecaj mi to, błagam.
Roześmiał się. Po prostu się roześmiał, a potem pocałował tak, jak nigdy nikt mnie jeszcze nie dotykał. Czułam się jak jakaś nastolatka z tymi cholernymi motylami w brzuchu i drżącym całym ciałem.
-Kicia, czemu rujnujesz sobie życie?
Ciężko oddychałam, kiedy wreszcie wypuścił mnie ze swoich objęć. Spojrzał na mnie zaskoczony, chyba nie do końca rozumiejąc o co mi chodzi, bo uniósł brwi w pytającym geście. Westchnęłam ciężko, bo było mi naprawdę dziwnie z tym wszystkim co się wydarzyło. Z jednej strony przeżyłam najlepszą noc w swoim życiu i chyba nic nie może się z tym równać, spełniłam swoje najintymniejsze marzenia i wreszcie Kot powiedział mi to, co miałam nadzieję usłyszeć od dwóch lat. Jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, że życie rzadko układa się po naszej myśli, a czasem sama miłość zwyczajnie nie wystarcza do tego żeby być razem. On był młody, mój zegar biologiczny tykał nieubłaganie. Chociaż miałam przed sobą jeszcze kilka lat bycia kobietą w pełnym tego słowa znaczeniu, to on był młody, ambitny, żądny kolejnych przygód, a to mogło mu minąć dopiero za paręnaście lat. Jego matka mnie nienawidziła, nie sądzę więc żeby ucieszyła się na widok naszych splecionych rąk, ojciec pomyślałby że chodzi tylko o pieniądze.
-Ty to robisz w tym momencie, bo po raz pierwszy od niepamiętnych czasów jestem szczęśliwy na ziemi, a nie tylko w powietrzu, a ty twierdzisz, że rujnuję sobie życie. Naprawdę jesteś zołzą.
Nie ma to jak martwić się o kogoś, kto uznaje że jesteś przez to okropna.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?
-Całkiem zwyczajnie. Tak jak było do tej pory, tylko teraz będzie szczęśliwiej, Celka. Tak to sobie wyobrażam.
Dotknął ciepłą i miękką dłonią uda, a ja odpłynęłam, całkowicie ufając w zapewnienia że będzie dobrze. Musi być.
 __________
 Wrzucam, bo muszę jakoś odreagować. Wczorajsza kontuzja Mariusza bardzo mną wstrząsnęła, ale dobrze że to nic poważnego, chociaż było groźnie. Bardzo szkoda mi Bartka i naprawdę nie jestem w stanie pojąć jaki był powód takiej decyzji. Po prostu straciłam zaufanie i szacunek do pana Antigi. Nie miejcie mnie za jakąś hotkę, wariatkę czy coś, ale po prostu z całym szacunkiem dla Miki, Kurek bez formy gra lepiej niż on wczoraj.

środa, 13 sierpnia 2014

kici, kici bądźmy nieprzyzwoici #1



-Naprawdę nie rozumiem Marcela, czemu jeszcze się z nim nie przespałaś. Generalnie to ja widzę tylko dwa dość racjonalne i popularne przy dzisiejszym trybie życia powody, dlaczego tak się dzieje.
Zaklęłam, ale nie z powodu niespodziewanego towarzystwa w salonie, tylko dlatego, że potknęłam się o piękne czerwone szpilki, w których ja co najmniej wybiłabym sobie zęby. Siatka z zakupami wypadła mi z ręki, a owoce od pani Marysi z dołu rozsypały się po całym przedpokoju, powodując głośne westchnienie Zochny.
-Chcesz wiedzieć, dlaczego do tej pory nie wylądowałaś do tej pory w łóżku z Maćkiem?
Zochna była cholernie upierdliwa i irytująca, a to że była jednym z najlepszych psychologów w Krakowie, wcale nie pomagało, analizowała całkiem zwyczajne, ludzkie zachowania na dziesiątą stronę- czasem nie mogłam zwyczajnie spędzić soboty w domu, bo doszukiwała się w tym początków miliona chorób psychicznych.
Dlatego też odszedł od niej Paweł. Nie wytrzymywał psychicznie codziennych rozmów o jego problemach i uczuciach, nie cierpiał wyznawać miłości, a w dodatku miał masę innych kobiet na pęczki co wywoływało potworne wyrzuty sumienia i strach, że Zochna dowie się i zrujnuje mu życie. O dziwo, sama odkryła jego wszystkie kochanki, chociaż sprytnie się maskował, z większością z nich przeprowadziła masę rozmów, po których stwierdziła, że są one pokrzywdzone przez los i brakuje im w życiu zwyczajnej troski o nie, po czym nawet się nie skrzywiła, mówiąc Pawłowi o tym, że każdy kryzys da się zażegnać i że zawsze można próbować od nowa. A on uznał ją za wariatkę i uciekł z krzykiem. No, może nie z krzykiem, bo to nie przystoi mężczyźnie, ale spakował walizki i tyle go widziałyśmy, a Zochna czasem do dziś płacze po nim w poduszkę, gdy myśli że nikt nie widzi.
-Powód musi tkwić w którymś z was. On nie jest jakiś złożony, bo oboje jesteście prostymi, nieskomplikowanymi istotami, chwała Bogu. Wydaje mi się, że on jest gejem, nawet z nim rozmawiając można wysnuć takie wnioski, chociaż jest bardzo przyjemny i cudownie ponętny. Ja jednak nigdy nie zakładam z góry jakiś teorii, jednak sądząc po liczbie twoich chłopaków w ogólniaku i na studiach, nie jesteś lesbijką, wina leży po jego stronie.
Momentami z Zochną naprawdę nie da się wytrzymać i chociaż kocham ją najbardziej na świecie, nie powiedziałabym jej swoich sekretów, bo wylądowałabym zapewne w jej najnowszej książce jako ciekawe przypadki patologii psychologicznych, o ile takie istnieją. Po za tym, jak można ufać  komuś, kto zamiast jak każda normalna czterdziestoośmiolatka iść na kawę z koleżankami lub oglądać durne seriale, medytuje w  salonie swojej córki z ogromnym turbanem na głowie kupionym podczas wyprawy do Indii na którą wydała swoją całą pensję i była na moim utrzymaniu przez dwa miesiące? To chyba całkiem zrozumiałe, że pomimo całej sympatii do niej, po prostu nie mogłam jej mówić wszystkiego.
-Mamo, nie wzięłaś pod uwagę jednego, najbardziej istotnego faktu: przyjaciele ze sobą nie sypiają. Nie mogłabym tego z nim zrobić, jest o 10 lat młodszy, jego ojciec uważa mnie za jakąś pedofilkę, a matka twierdzi że czyham na jego pieniądze. Nie uważasz, że wykraczanie po za kontakty czysto przyjacielskie byłoby dość niefortunne z mojej strony?
Zochna podniosła się ociężale z dywanu i skrzywiła się, upijając łyk zielonej herbaty.
-Nadal uważasz, że przyjaźń damsko-męska istnieje, Marcelko?
Oczywiście, że nie. Moje przyjacielskie uczucia do Maćka skończyły się w drugim miesiącu naszej znajomości, kiedy zdjął koszulkę przy mnie, bo niechcący zachlapałam ją sokiem i pocałował w policzek nazywając cudowną niezdarą. Mama jednak nie potrafiłaby zrozumieć, dlaczego nie usiłuję wepchnąć mu się do łóżka, poderwać, generalnie zrobić coś, co nie pozwalałoby mu być obojętnym wobec mnie. Zawsze uważała, że nie powinno się przejmować opiniami innych i brnąć przed siebie, po swoje szczęście.
-Tak mamo, jesteśmy z Maćkiem tego doskonałym przykładem. A teraz nie chciałabym cię wyganiać, ale mam kupę roboty. Jutro rozprawa Dubińskiej, a ja jeszcze muszę pogadać z jej mężem.
Zochna obdarzyła mnie długim i przenikliwym spojrzeniem, takim jakim patrzą matki na córki, kiedy wiedzą, że one coś kombinują, jednak nie chcą mieszać sie ich życia. Przynajmniej nie w tak oczywisty sposób.
-Skoro tak, to nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli pobawię się z twoim Kotkiem? Od dawna mam na niego ochotę, lecz muszę najpierw upewnić się, że nie będzie ci to przeszkadzać.
Znałam swoją mamę od urodzenia, więc byłam pewna, że nie żartuje ani nie knuje żadnej intrygi: po prostu taka była, bezpośrednia i śmiała. Może zawierała się w tym jakaś psychologiczna sztuczka, o której nie miałam pojęcia, lecz naprawdę pytała o to, czy może poderwać Kota. Dwudziestolatka skaczącego na nartach, dzieciaka, który ciągle dążył do perfekcji, mieszkał w akademiku z bratem, a w wakacje jak miał chwilę czasu, to bawił się na koncertach pod Wielką Krokwią i patrzył, jak jego koledzy wyrywają turystki.
Od odpowiedzi uwolnił mnie natarczywy dzwonek do drzwi, więc z ulgą pobiegłam otworzyć, bo ujrzeć mój cud świata ze skórzaną torbą którą mu kupiłam na urodziny pod pachą, tak cudownie pachnący perfumami sprezentowanymi przeze mnie w ramach samotnie spędzanych Walentynek w Sochi i sobą, a była to tak cudowna mieszanka, że aż westchnęłam, co Kicia błędnie odczytał.
-Ojej, Cela, pewnie kupa roboty na jutro, a ja jak zwykle przeszkadzam, ale musiałem, bo jestem bardzo głodny, a Kuba siedzi ze swoim cukiereczkiem i nie da się wytrzymać, posiedzę sobie cicho, obejrzę coś w telewizji, będę grzeczny, obiecuję.
Uśmiecham się tylko, bo zawsze kiedy na coś narzeka, robi mu się zmarszczka na lewym policzku, która sprawia, ze chyba wygląda jeszcze bardziej uroczo niż zwykle.
-Maciuś, kochanie, gdybym odprawiała cię z kwitkiem za każdym razem, kiedy ma mnóstwo roboty, to nie spotykalibyśmy się wcale.
-Normalnie kocham cię Celka.
Doskonale wiedział, że nienawidzę kiedy skraca się tak moje imię, dlatego na moją oburzoną minę roześmiał się tylko i wszedł do salonu, gdzie spotkał moja matkę zbierającą swoje niezbędne przedmioty do medytowania.
-Dzień dobry pani Zosiu.- przywitał się nienagannie, a Zochna z zażenowaniem ściągnęła indyjski turban z głowy i przeczesała włosy rękoma. Jeżeli miała zamiar go podrywać, to marnie jej to wyszło, bo wyjąkała tylko jakieś powitanie i uciekła boso, zostawiając swoje cudowne szpilki na środku przedpokoju.
-Cela, kiedy powiedziałem, że nie będę ci przeszkadzać, kłamałem.
Jego diaboliczny uśmiech nie zwiastował niczego dobrego, a kiedy wyciągnął zza pazuchy moje ulubione wino, westchnęłam tylko cicho, bo doskonale wiedziałam jak to się skończy. Naprawdę miałam na jutro mnóstwo pracy, bo w przeciwieństwie do niego nie byłam studentem bez zmartwień żyjącym z dnia na dzień lecz jedną z lepszych w Krakowie prawniczek. Po za tym wciąż nie mogłam zapanować nad chaosem jaki wprowadzać w moje życie ten dzieciak, bo do cholery, miałam trzydzieści dwa lata i wypadałoby się ustatkować, znaleźć sobie jakiegoś faceta, z którym potem można by wziąć ślub, urodzić mu trójkę dzieci i zamieszkać w małym domku na przedmieściach. Ja jednak wciąż wolałam spędzać czas z tym uroczym dzieciakiem, upijając się albo żartując, po prostu podejmowałam żałosne próby zatrzymania uciekającego czasu. Maciek mnie odmładzał, czułam się z nim pełna niewinnej radości, jakby ktoś cofnął mój biologiczny zegar o co najmniej dziesięć lat, które nas różniło. Uwielbiałam go za to, że potrafił mnie zrozumieć, lubił we mnie wszystko- od niekontrolowanego entuzjazmu po te okropne pieprzyki pod lewym okiem, zawsze pocieszał mnie po kolejnych nieudanych związkach, biegał do apteki kiedy zachorowałam i zgadzał się na zaproszenia Zochny do niej na obiad i chociaż zwykle podawała niemiłe, rozgotowane warzywa to i tak zjadał wszystko z uśmiechem prosząc o dokładkę. Po pewnym czasie z wielkim trudem przyjęłam do wiadomości, że kochałam się w Kocie i że to nie jest kolejne zauroczenie spowodowane zbyt długą samotnością, brakiem seksu lub nadmiarem alkoholu. To była prawdziwa miłość, nawet taka z motylkami w brzuchu, czerwienieniem się na jego widok, milionem dreszczy na całym ciele przy najmniejszym jego dotyku i cholerną zazdrością o te piszczące nastolatki pod Wielką Krokwią.
-Maciuś, chyba trochę przesadzamy.-pozwoliłam sobie zauważyć, chociaż niczego nie pragnęłam tak bardzo jak tego, żeby upić się z nim i porozmawiać o nudnym tygodniu odchodzącym w zapomnienie, podczas którego miałam czas tylko na wykonanie dwóch telefonów do niego.
-Marcelinko, doskonale cię rozumiem, że już zbiera cię na mdłości, kiedy pomyślisz o kacu, ale postaw się w mojej sytuacji: piję te siki tylko dla ciebie, łeb mi po nich pęka i stokrotnie wolałbym napić się wódki, jednak nie chcę sprawiać ci przykrości.
Nie do końca to miałam na myśli, mówiąc że przesadzamy, jednak jego komentarz o winie wytrącił mnie z równowagi na tyle, że zapomniałam zaprotestować. Wyrwałam mu za to butelkę z ręki i w akompaniamencie jego krzyków wylałam jej zawartość do zlewu.
-Cela, coś ty narobiła?
Nie słuchając jego jęków otworzyłam lodówkę. Przesunęłam nieco sałatę, wyjęłam trzy jogurty naturalne, podniosłam blaszkę z plackiem i wyjęłam butelkę Wyborowej schowanej na specjalne okazje. Ukryta była po to, żeby Zochna jej nie zauważyła, bo uznałaby że jestem alkoholiczką i zaczęłaby szukać idealnej terapii odwykowej dla mnie.
-Proszę Kicia, żebyś nie musiał męczyć się więcej z sikami.
Jego okrzyk radości słyszany był chyba w całym Krakowie.

-Marcelka, chyba sie troszkę najebałem.
-No nie wierzę.
Spojrzałam na niego spod przymkniętych powiek z taką ironią, na jaką tylko było mnie stać, bo w głowie tez już mi nieźle szumiało, a ręka Maćka pałętająca się gdzieś obok mojego uda wcale nie pomagała wytrzeźwieć.
-Jesteś okropną jędzą, Cela. nawet wtedy, kiedy tak ładnie wyglądasz.
Zastanawiam się, czy moje policzki mogą przybrać bardziej czerwoną barwę przez ten beznadziejnie tandetny komplement.
-Oh daj spokój, przecież wiedziałeś na co się piszesz Kicia.
To ja miałam gorzej, bo nawet nie sądziłam, że piwo z sąsiadem mojej babci może mieć aż tak wielkie konsekwencje oraz wpływ na moje dotychczas nudne, pełne szarości życie.
-Nie sądziłem, że z biegiem czasu będziesz coraz piękniejsza.
Zakrztusiłam się niemiłym drinkiem, na co Maciej uśmiechnął się tylko szelmowsko, a jego dłoń zatoczyła krąg na moim udzie. Naprawdę chciałam ją strącić, lecz kompletnie brakło ci na to czasu, bo nie minęło 5 sekund, a twarz Kota znalazła się tuż obok mojej, niszcząc moją pilnie strzeżoną strefę osobistą.
-Powinnaś częściej zakładać sukienki.
Pierwszy raz słyszałam, żeby Kicia coś szeptał, w dodatku do ucha i tak zmysłowo, inaczej niż zwykle. Na początku pomyślałam że zwariował, ale kiedy wcale nie odsuwał się z głośnym śmiechem, a wręcz przeciwnie, czułam jakby się zbliżał, chociaż nie wykonał żadnego ruchu, więc po prostu go pocałowałam. Marzyłam o tym od dobrych dwóch lat, a kiedy wreszcie to zrobiłam, wiedziałam, że nie mogę tego spierdolić, bo do końca życia żałowałabym. Maciek smakował malinami i alkoholem, ale wcale mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, nakłoniło do rozchylenia jego warg. Kiedy nasze języki zaczęły toczyć wojnę, a dłoń Kota znalazła się w moich włosach, przekonałam się że naprawdę warto było czekać 24 miesiące, żeby doznać tak pięknej, okraszonej cichymi mruknięciami rozkoszy.
Kilkanaście razy wcześniej uprawiałam seks z mężczyznami, wydawało mi się nawet, że kochałam swoich partnerów, lecz przekonałam się, że Zochna miała rację: kiedy robisz to z przypadkowymi osobami, które nie będą gościć w twoim życiu na dłużej, zabijasz piękno tego aktu; dla niej zawsze seks z pożądania był naturalny i na właściwym miejscu, lecz wierzyła w to, że jeśli spotka się odpowiednia osobę, to będą to najwspanialsze momenty w życiu.
Zawsze uważałam to za brednie, lecz kiedy Maciek dotykał językiem mojego brzucha, ściskał dłońmi pośladki, całował uda, czułam że nic piękniejszego mi się nie przydarzy. 




______
Mamy dwie części Maćka, który jest tak słodki, że aż mnie zrobiło się niedobrze. Marcelinka jest dziwadłem, jej matka Zochna jeszcze gorszym, a ja gdzieś w tym wszystkim odnajduję siebie i trochę mnie to przeraża. Coś się pisze o Vettorim, bo cudny z niego chłopaczyna, gdzieś się czai niedokończony Conte zmieniany raz po raz. Przepraszam że tak długo, ale coś mnie ostatnio więcej nie było w domu/pokoju/w miejscu z dostępem do internetu niż było. Jak czytacie, dajcie jakiś znak. 
Dzięki tym, którzy tu się pojawią, kocham was wszystkie, jesteście dla mnie ogromną inspiracją, chociaż nie ma mnie na waszych blogach w postaci komentarza. 
#rozpisana #bałkańska #zielarka #pozdrawia #sprzed #pękniętego #laptopa #i #z #deszczem #za #oknem
Miłej końcówki wakacji, see you soon.

środa, 25 czerwca 2014

I don't know if you're looking for romance oh, I don't know what you're looking for




Coco rozejrzała się z ciekawością po pięknym rynku, gdzie stała, mając przed sobą tego znienawidzonego przez miliony uczniów wieszcza narodowego, którego obsiadły gołębie. Nigdy nie lubiła powrotów, zdarzało jej się to niezwykle rzadko. Teraz okropne było to, że kazano jej wracać do swego rodzinnego miasta, chociaż kompletnie nie pamiętała z niego nic. Żadnej ulicy, kawiarni, muzeum, teatru, sklepu ani straganu z przepysznymi, soczystymi owocami.
Czuła się zagubiona, bardzo chciała wrócić do Paryża i ubliżyć ojcu za wieczne wtrącanie się w jej życie, lecz wcale tego nie zrobiła. Usiadła przy Mickiewiczu i przyglądała się tym wszystkim dziwakom wiecznie się gdzieś spieszącym. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy: ona w swojej idealnie wykrojonej koszuli, obcisłych, seksownych jeansach i zaprojektowanym przez nią szarawym kapeluszu wcale nie była uznawana za zwykłą i przeciętną kobietę zwiedzającą najpiękniejsze miasto w Polsce. Przyciągała mnóstwo spojrzeń, lecz zdawała się tego nie dostrzegać, po prostu przyjmując promyki słońca na swoją bladą twarz i mrużąc oczy.
Po godzinie zdała sobie sprawę, że nie ma co rozpaczać i nawet milion papierosów nie spakuje jej walizek i nie wyśle z powrotem do Paryża, więc postanowiła wrócić do mieszkania w starej kamienicy, które dzieliła razem z ojcem wariatem, siostrą niemową i bratem medykiem i dokończyć projekt sukienki z śliczną koronką, która po głowie chodziła jej od dobrego roku i zanieść ją na ASP, aby móc się tam dostać i chociaż troszeczkę chłonąć sztukę dzień po dniu. Rozkoszować się nią, uczyć się jej każdego dnia od nowa, inspirować się, pokazywać ją ludziom. Tego pragnęła właśnie najbardziej.
No, może oprócz romantycznej miłości z pięknym artystą, nie poddającym się przeciwnościom losu i tworzącym wbrew wszystkiemu. Taki właśnie był Salvador Dali, którego podziwiała całą sobą i dzięki niemu pokochała Hiszpanię. Ona sama też poznała swojego Salvadora podczas przygotowań do pokazu organizowanego w jednym z paryskich domów mody aby uczcić pamięć Coco Chanel, jej największej inspiracji, niemal bóstwa. Salvador miał ciemne włosy przyklepane na czubku głowy, kręconego wąsa i głębokie, piwne oczy w których podrabiana Coco widziała wszystko co chciała i czego pragnęła.
W mieszkaniu czekał na nią ojciec z obiadem. Mimo mnóstwa wad i grzeszków, nie można było powiedzieć że nie troszczył się o swoje dzieci, z którymi został sam po śmierci żony-  przepięknej i najukochańszej Marion. Nauczył się gotować, prać, prasować; po prostu stał się najbardziej perfekcyjną panią domu, jaką kiedykolwiek zdarzyło wam się spotkać. Przebijał mnóstwo kobiet, nieradzących sobie z trudem wychowywania dzieci i prowadzenia domu. On zajmował się jeszcze jedną z najlepszych kancelarii w mieście, zarabiając pieniądze na wygody swoich potomnych, z którymi po tragedii jaką przeszli poczuł jeszcze silniejszą więź niż kiedykolwiek. Jeżeli już teraz sądzicie, że jest człowiekiem niezwykłym, to wiedzcie, że nauczył się algebry, trygonometrii i planimetrii, znienawidzonej przez siebie matematyki tylko po to, by móc pomagać w lekcjach. Można mu więc wybaczyć ciągłe wtrącanie się w życie swoich dzieci i odrobinę despotyzmu. Zwłaszcza teraz, gdy załamana Coco siedziała przy biurku z nożyczkami w ręku, aby rozciąć swoją wielomiesięczną pracę, a on zawołał swoim szorstkim głosem:
-Gabrysia, kolacja.
Natychmiast pobiegła do kuchni, gdzie na widok swojego ulubionego makaronu ze szpinakiem uściskała ojca, a ten tylko pogłaskał ją po głowie i wyszedł do swojej kancelarii mieszczącej się piętro niżej.
Jedzenie tego cudeńka przerwało jej głośne chrząknięcie jej brata. Hugo był bardzo przystojnym mężczyzną, w którym podkochiwały się wszystkie dziewczyny w szkole i z którego była bardzo dumna. Z wiecznie nieobecnego, wspinającego się po drzewach i marudzącego przy jedzeniu chłopczyka wyrósł jeden z najlepszych lekarzy w Paryżu. Rodzina Coco miała w sobie coś, co nigdy nie pozwalało być na drugim miejscu. Zawsze na przedzie, nigdy nie wolno było odpuścić i zwyczajnie pozbyć się bagażu jakim jest przodowanie tym wszystkim ludziom dążącym do ideału.
-Coco, czy ty chciałabyś mi o czymś powiedzieć?
Oczywiście że chciała. Pragnęła podzielić się z nim tym, jak jej źle i że chciałaby wrócić do domu, że Kraków mimo tego iż jest piękny nigdy nie zastąpi jej Pól Elizejskich i że tęskni za pokręconą Noemi którą zostawiła z jeszcze bardziej pokręconym Rene.
Mina jednak jej zrzedła, kiedy rzucił na stół torebeczkę wypełnioną białym proszkiem z której obiecała już nigdy nie skorzystać. Nawet w tak kryzysowej sytuacji jak ta.
-Daj spokój, Hugo, przecież mnie znasz. Obiecałam ci zresztą że już nigdy tego nie zrobię i słowa dotrzymam. Po prostu zostało mi jeszcze z ostatniego egzaminu.
Oczywiście, że jej brat ją znał. Ale znał także na tyle dobrze świat i ludzką naturę, żeby nie ufać Coco pod żadnym pozorem, ponieważ będzie ona miała skłonności do okłamywania nawet samej siebie. Martwił się o nią, a troskę tą potrafił zrozumieć tylko starszy brat pragnący szczęścia dla młodszej siostrzyczki. Nieważne, że ma ona już dwadzieścia dwa lata. Dla niego zawsze będzie tą małą Coco ubraną w ogrodniczki i słomkowy, własnoręcznie przyozdabiany kapelusz.
-Tu już nie chodzi tylko o ciebie, do cholery. Jak myślisz, dlaczego wyprowadziliśmy się z Francji?
To był dla niej cios poniżej pasa. Nie, nie może dać sobie wmówić że to przez nią ojciec postanowił wrócić do Polski; przecież to zwyczajnie niemożliwe. Chociażby dlatego, że od dawna przestał się orientować, co u niej się dzieje, nie znał jej trzech ostatnich facetów ( może dlatego, że ona sama nie pamiętała z kim sypiała, kiedy było jej naprawdę źle) i nie miał pojęcia o pracy w domu mody, rozbieranej sesji dla jakiegoś podrzędnego magazynu, która miała przynieść sławę.
-Hugo, jak możesz być tak okrutny? Doskonale wiesz, że jedynym powodem, przez który się tu znaleźliśmy, to fakt że ojciec nie potrafi sobie poradzić z żalem po śmierci matki i nie wmawiaj mi, że jest inaczej. Po za tym zdajesz sobie sprawę, jak trudne jest mieszkanie w miejscu, w którym kiedyś się było szczęśliwym, a problemy zostawały na wycieraczce po czymś takim. Jedzenie w kuchni, w której gotowała obiady, pierdolenie się z przypadkowymi laskami na kanapie, na której siedziała gdy oglądała jej ulubione filmy, przeglądanie się w lustrze, w które patrzyła i widziała swoją coraz bardziej wychudzoną twarz, rzyganie na wycieraczkę, z której nas zbierała po pierwszych imprezach, spanie w sypialni, w której umarła. Doskonale wiesz, że on tak nie mógł żyć, żadne z nas nie mogło, zwłaszcza Juliette. Nie pieprz więc Hugo, że to moja wina, bo ja też wolałabym być gdzie indziej.
Coco została wytrącona z równowagi tymi niesłusznymi zarzutami o to, że doprowadziła swoją rodzinę do kryzysu, przez który musieli wyprowadzić się z domu. Nie chciała nakrzyczeć na Hugona, lecz brednie które wygadywał sprawiły, że właśnie teraz potrzebowała tego białego proszku leżącego na kuchennym stole i dzielącego ich bardziej niż mur berliński.
Po prostu wybiegła, jakby ruch mógł w czymkolwiek pomóc. Biegła przed siebie, łapczywie zaciągając się ciepłym, zanieczyszczonym powietrzem. Znalazła w opasłej torbie wymiętego papierosa, którego z wielką ulgą odpaliła, chociaż z tym nałogiem formalnie pożegnała się pół roku temu. Miała ogromną ochotę się czymś znieczulić, żeby całkowicie zapomnieć o otaczającym ją świecie, lecz wiedziała, że nie może zrobić tego czekającemu w salonie ojcu, demolującym mieszkanie ze złości braci i płaczącej siostrze. Gdyby poczuła tą zniewalającą ulgę chociaż na sekundę byłaby największą szmatą na świecie i sama wyrzuciłaby się z domu i skazała na życie pod mostem.

Dopijała właśnie trzecie piwo, kiedy się pojawił. Najpiękniejsze rzeczy w jej życiu zawsze pojawiały się nagle i przypadkowo, a on do nich niewątpliwie należał. Gdy tylko na niego spojrzała, zauroczyły ją ogromne, niebieskie oczy przepełnione uczuciem, którego nie potrafiła określić. Dopiero po chwili przyjrzała się jego atletycznej sylwetce i pełnym malinowym ustom, które aż prosiły się o pocałowanie. Podniosła brwi, udając niezadowolenie kiedy usiadł obok niej i niechcący trącił kolanem jej udo.
-To zaczyna być naprawdę ogromnym utrapieniem. Próbuję uratować moje małżeństwo, a na drodze dziesięciu metrów od baru do stolika pojawiasz się ty.
Miała powiedzieć, że jeżeli byłaby żoną takiego faceta, to przykułaby go kajdankami do łóżka żeby został. Zamiast tego chrząknęła, usiłując wydobyć z siebie głos. Chciała żeby powróciła pyskata Coco zakrywająca twarz kapeluszem. Teatralnie krzycząca, wyznająca miłość do Salvadora Dali, paląca papierosa za papierosem.
-Myślę, że nie jestem psychologiem.
Słabo, to wiedziała bez patrzenia się na twarz tego pięknego mężczyzny. Wstała, lecz jego spojrzenie posadziło ją natychmiast na stołek z powrotem.
-Ale za to jesteś taka piękna. Napijesz się ze mną, kochanie, a potem o tym zapomnimy i rozejdziemy się do domków grzecznie, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Nie zgodziła się na to, ale on chyba tego nie potrzebował, bo zaraz wylądował przed nią kieliszek wódki i jakiś kolorowy sok. Przed wypiciem chciała mu powiedzieć, że wcale taka nie jest. Nie bawi się w radzenie zajętym facetom, nie pije wódki z nowopoznanymi, nie opowiada o sobie zbyt wiele, nienawidzi kiedy mężczyźni myślą że ją zdobędą tanimi komplementami i nie umie tańczyć. Nie zdążyła jednak, bo on, wypiwszy swój alkohol patrzył na nią przynaglająco. Przechyliła więc szkło, aby poczuć ten niemiły smak którego nienawidziła z całego serca, lecz w tak doborowym towarzystwie jakoś łatwiej było wypić.
Michał, bo tak miał na imię piękny facet zachwycał nie tylko wyglądem. Niezwykle oczytany, elokwentny, znający włoski i kaleczący jej francuski zdawał się być najbardziej uroczym stworzeniem pod słońcem. Serce Coco podbił wtedy, gdy zachrypniętym głosem zaczął śpiewać polskie stare piosenki, którymi katował ich ojciec. Potem repertuar zmienił się na Garou i kiedy totalnie zmyślał słowa, doprowadzając ją do łez, uznała że ten wieczór w gruncie rzeczy się udał. Dawno nie czuła się tak lekko i radośnie, jak w towarzystwie Michała. Wszystko co ją trapiło odeszło, przynajmniej na chwilę.
Coco wyszła chwiejnym krokiem z baru, rozglądając się dookoła. Zimne powietrze szczypało jej policzki, a na ramionach pojawiła się gęsia skórka. Życzliwy Michał, który pojawił się za nią niczym cień, z miną dziewiętnastowiecznego angielskiego gentelmana użyczył jej swojej bluzy pachnącej cynamonem pomieszanym z pomarańczami, na co westchnęła. Wydawało jej się że cicho, lecz śmiech Michała uświadomił jej, że to mruknięcie słyszał. Odwróciła się do niego, mając zamiar go zrugać tak po prostu, za tą całą sytuację, lecz gdy spojrzała się w jego oczy jedyne co była w stanie zrobić, to przelotnie musnąć jego usta i odejść. Policzki paliły ją żywym ogniem, gdy starała się utrzymać równowagę i nie zbłaźnić się jeszcze bardziej.
Dziesięć minut później, zamiast rozkoszować się spokojem i powoli trzeźwieć, Coco tańczyła w rytm muzyki wygrywanej przez jakiegoś grajka. Co rusz potykała się i tylko silne michałowe ramiona powstrzymały ją przed upadkiem na bruk. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego on tylko się uśmiechnął, a ona ochoczo uniosła nogę i tańcowała przed nim, raz po raz przydeptując sobie spódnicę.
Jej towarzysz wcale nie był lepszy, gdy po przetoczeniu się przez pół rynku przystanął wreszcie żeby złapać chwilę oddechu.
-Powinieneś przestać pić.
Coco mruknęła to nieśmiało, kiedy Michał otwierał właśnie wódkę ukradzioną niczego niepodejrzewającemu kelnerowi.
-Kto by wtedy o trzeciej w nocy mówił ci, że jesteś piękna?
Jeżeli to możliwe, to zarumieniła się jeszcze bardziej, chowając twarz w dłoniach. Choć przywykła do komplementów, to te które dzisiejszej nocy wprawiały ją w niesamowite zakłopotanie, którego nie mogła się pozbyć. Coco mimowolnie zaczęła się zastanawiać, jak wygląda i jaka jest sprawczyni tego całego zamieszania, czyli jego żona. Stawiała, że to urocza, niska brunetka z piękną bladą twarzą i brązowymi oczami. Musi być mądra, doskonale nadążać za zwariowanym Michałem i umieć go dokładnie słuchać. Zazwyczaj pewnie nosi jeansy, ale jedne z tych droższych, kolorowe marynarki. Biżuteria jest dyskretna, chociaż bardzo droga, na stopach ma szpilki u Prady, a u nogi małego chłopczyka, którego jest matką, lecz zdarza jej się o tym zapominać. Nienawidziła takich kobiet, pięknych, wyrachowanych, niszczących psychikę otaczających ją bliskich osób. Nagle zrobiło jej się przykro, że ona, sama Coco tak łatwo oceniła jakąś kobietę nigdy jej nie widząc na oczy.
Chłodne powietrze i obecność gdzieś w nim michałowej żony sprawiło że nieco otrzeźwiała, a przynajmniej na tyle, że urok roztaczany przez pięknego mężczyznę delikatnie się schował, pozwalając jej dostrzec że to mimo wszystko nie jej świat, powinna wrócić do domu, ojciec się martwi a brat myśli że jest pijana. Nie mogła ich zawieść. Kiedy oświadczyła to Michałowi, zwyczajnienie-niezwyczajnie pocałował ją tak, że zabrakło jej tchu, a kiedy oświadczył, że zrozumieją, uwierzyła mu na słowo. W podskokach dała się zaprowadzić do jakiegoś hotelu. Po drodze robili milion przerw na pocałunki których pragnęła jak niczego innego. Wpadli do lobby co chwila wybuchając pijackim śmiechem uciszanym przyłożeniem do ust dłoni przez to drugie. Zabawa skończyła się, gdy Michał ugryzł Coco. Na szczęście winda już przyjechała i mogła ona wreszcie zrobić to, na co czekała przez cały wieczór: zacząć z niego zdzierać ubrania. Gdyby nie zatrzymała się  z cichym pyknięciem na czwartym piętrze, to ciasne pomieszczenie byłoby świadkiem miłosnego uniesienia, jakiego jeszcze nigdy nie widziało. W pokoju Coco pozwoliła sobie na odrobinę śmiałości i rzuciła Michała na łóżko. On tylko pomrukiwał cicho, kiedy ściągała z niego ubrania, co jeszcze bardziej ją nakręcało. Całowała jego nagą, cudownie umięśnioną pierś opierając się kolanami na pięknych udach, gryzła szyję i wbijała paznokcie w plecy. Jej dominacja nie trwałą jednak długo, bo piękny facet przypomniał sobie o tym, jak bardzo jest męski i jak uwielbia, kiedy kobieta wije się pod nim, wykrzykując w spazmach jego imię.
Coco obudziła się całkiem naga, bez towarzysza w łóżku, za to z ogromnym bólem głowy. Michał uśmiechał się do niej z fotela w kącie, pokazując na tackę ze śniadaniem, które musiał zamówić gdy spała. Nie pozwolił jej połknąć tabletki na pusty żołądek, lecz podał butelkę wody mineralnej. Potem nałożył na jej nagie ramiona swoją koszulę, szepcząc do ucha, że jest cudowna. Takie poranki Coco mogłaby mieć codziennie, lecz milion nieodebranych połączeń i tysiące smsów zmusiły ją do powrotu na krakowską planetę, gdzie wciąż istniały problemy, a miasto nie pachniało Michałem. Chciałą wyjść bez pożegnania, bo nienawidziła tego gorzej niż wiśni. Towarzyszowi chyba nie spodobał się ten pomysł, bo uraczył ją pocałunkiem, od którego zmiękły jej kolana, jednocześnie wciskając jej jakąś karteczkę.
-Mój adres w Bełchatowie. Przyjedź w październiku, zostań na wieczność.

W domu, kiedy już przeżyła najgorszą falę uderzeniową zastanawiała się, czemu wciąż miętosi w rękach tą kartkę, skoro powinna ją wyrzucić do najbliższego kosza na śmieci i zapomnieć o tym wszystkim. Owszem, ona nie należała do panienek na jedną nic i nie zwykła zapominać takich orgazmów, ale to wyjątkowa sytuacja, w której nie mogła postąpić inaczej. A jednak o Bełchatowie wiedziała już wszystko, pamiętała nawet godziny pociągów odjeżdżających tam.
Lipiec i sierpień przeżyła jak w amoku, nie mając pojęcia co się z nią dzieje. Kiedy ojciec znów myślał, że jej najlepszą przyjaciółką stał się biały proszek, a brat podzielał jego zdanie, zdecydowała się na pokazanie Hugonowi karteczki, którą trzymała w szufladzie z bielizną.
-Coco, nienawidzę wyskoków na jedną nockę, chociaż sam miałem wiele takich po śmierci Marion.
-Też tego nienawidzę. To po prostu okropne i takie tandetne. Niemal jak polskie disco-polo.
-Więc zrób coś, żeby to nie był wyskok na jedną nockę.

Do ostatniej chwili wahała się, czy naprawdę ma tam jechać. Dopiero wepchnięta przez Hugona do odjeżdżającego pociągu poczuła, że robi najbardziej szaloną rzecz w życiu. Na każdej stacji zastanawiała się, czy nie wrócić do domu, bo to zwyczajne szaleństwo. Nie zrobiła tego jednak i po pięciu godzinach stanęła na dworcu w Bełchatowie, witana rzęsistym deszczem. Nie, żeby się zraziła, ale to nie było zbyt przyjemne.
Drogę pod wskazany adres przebyła bardzo szybko, lecz zdążyła zmoknąć i rozmazać makijaż. Stanęła przed numerem drzwi zapisanym na karteczce i zastanawiała się czy zapukać. Gdy to zrobiła, a otworzył jej Adonis- spełniły się wszystkie marzenia i nieważne było, czy zostanie tu na wieczność czy to jutra, bo właśnie dostała powietrze z tlenem. Mogła oddychać, dopóki była przy nim; chyba że akurat nie pozwalał jej zaczerpnąć przez długi i namiętny pocałunek. 


_____
Przepraszam was, a to wyżej potraktujcie jako okres przejściowy, czy coś. Naprawdę nie chciałam was zostawić na tak długo.